Pięćdziesiątej Drugiej często w niedzielne poranki - po obowiązkowej
lekturze „Timesa" - mazał sobie bezmyślnie grubym pisakiem i czasem nawet, choć nieczęsto, wychodziło z tego coś obiecującego. Nie oczekiwał, żeby dziś miało tak się stać, ale uznał, że skoro Bianco wyszedł, może sobie pozwolić na luksus szkicoterapii, aby w ten spo244 sób rozładować wewnętrzny niepokój. I rzeczywiście - pomogło: te mocne, pionowe i poziome krechy węglem dawały mu poczucie wyzwolenia. W końcu węgiel pękł, a Matthew, odchyliwszy się na krześle, zobaczył, że naprawdę wzniósł się ponad swobodne abstrakcyjne gryzmoły. Tyle że szkic, który nagle pojawił się na jego desce, bynajmniej nie napawał go otuchą. Wyglądało to niezaprzeczalnie jak cela więzienna. Izabela chodziła po mieszkaniu, nie zważając na żałosne skomlenie Kahlego, który drapał w tylne drzwi, domagając się wypuszczenia. Musiała pilnie rozmówić się z Matthew, ale nie przez telefon. Nawet gdyby udało jej się złapać teraz Sylwię, nie chciała jej obciążać tą sprawą bez wsparcia ze strony Matthew. Zerknęła na srebrny zegarek, który dostała na Gwiazdkę od Micka. Wiedziała, gdzie jest biuro Matthew - najlepiej tam dojechać metrem, Northern Line . Jeśli natychmiast wyjdzie i dopisze jej szczęście z pociągami, powinna być na miejscu w pół godziny. A jeśli się rozminą? - myślała gorączkowo, idąc szybko do siebie na górę i specjalnie omijając wzrokiem pokoje dziewczynek. Jeśli już wyszedł? Botki - na wysokich, niepraktycznych obcasach - leżały na podłodze. Izabela nigdy nie miała kłopotów z wysokimi obcasami, nosiła je od szesnastego roku życia i mogła w nich nawet biegać, zresztą były pod ręką, a ona nie miała czasu na szukanie wygodniejszych butów. Jeszcze tylko płaszcz z szafy w holu, torebka... tak, portfel jest w środku - i już zbiegała na dół, nie oglądając się za siebie. Kahli kręcił się przy drzwiach... jeśli ktoś zaraz go nie wypuści, pewnie zsika się w domu, ale to teraz najmniejsze zmartwienie. I nawet jeśli Matthew wyszedł już z biura, nawet jeśli nie uda się jej z nim pogadać, to przynajmniej będzie w porządku wobec samej siebie. Zawsze zachowywała się odpowiedzialnie, odkąd - dawno temu - po raz pierwszy zjawiła się w domu Karoliny i zawsze potrzeby dziewczynek stawiała przed swoimi... Ale teraz, w tej chwili, liczyło się tylko jedno. Jak najprędzej się stąd wydostać. Z okna w pokoju Imogen obserwowała ją Flic. Widziała, jak Izabela idzie szybkim krokiem ścieżką, zastanawia się chwilę, a potem skręca w lewo. - Dobrze. - Odwróciła się do siostry, która wciąż klęczała na podło- 245 dze. - Wychodzę. Zostań tutaj, posprzątaj ten syf i pozbądź się, wiesz, czego. - Dokąd idziesz? - Włóż to wszystko do innego worka i podrzuć do pojemnika któregoś z sąsiadów. - W porządku. - Nigdzie poza tym nie wychodź i nie odbieraj telefonów. - A jak zadzwoni Groosi? - Nie odbieraj, udawaj, że śpisz.