A to dwie różne rzeczy. Tak stanowi prawo. Nie wiem, jak
jest w Amarze, ale u nas obowiązuje zasada domniemania niewinności. Póki coś nie zostanie ci udowodnione, jesteś niewinny. - Mam wrażenie, że ty już od dawna nie jesteś niewinna. - Wprawdzie był na nią zły, jednak miał to być tylko żart. Shey natychmiast przestała się uśmiechać, a na jej twarzy pojawił się nowy wyraz. I nie był to wyraz gniewu, choć Tanner wolałby, żeby się rozgniewała. Shey poczuła się dotknięta. W ciągu ich krótkiej znajomości już tyle razy był na nią taki wściekły, że chętnie skręciłby jej kark, ale naprawdę nigdy nie zamierzał jej urazić. - Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało - powiedział, zniżając głos. - Oczywiście, że chciałeś. Wiadomo, co powszechnie myśli się na temat dziewczyn, które jeżdżą motorem i mają tatuaż. Te gorzkie słowa uzmysłowiły mu, że pewnie nie pierwszy raz została tak oceniona. Zaszufladkowana zgodnie ze stereotypem. - Tego nie powiedziałem. - Ale tak pomyślałeś. - Shey odwróciła się i zanurzyła nogi w wodzie. - A domniemanie niewinności? - nie poddawał się Tanner. - Naprawdę nie chciałem, byś to tak odebrała. - W porządku. Spróbował zmienić temat, by choć trochę poprawić jej nastrój. - Jaki masz tatuaż? - Nie twój interes - odcięła się, ale złość powoli jej przechodziła. - Gdzie go masz? - dociekał dalej. - Mogę sam zobaczyć, co przedstawia. Nie ma sprawy. Shey odwróciła się do niego i odpowiedziała ostro: - Nie wydaje mi się. Na jej twarzy pojawił się jednak cień uśmiechu. Tanner odetchnął lżej. - Proszę cię - nalegał. - Myślałam, że książęta nie proszą, a wydają rozkazy. - Książę nie tylko potrafi czasem poprosić, ale umie też przeprosić. Jak na przykład ja teraz. Przepraszam cię, posunąłem się za daleko. Jeździsz motorem, masz tatuaż, którego nie chcesz pokazać, ale te dwie rzeczy to nie wszystko, co mogę o tobie powiedzieć. - A co jeszcze możesz powiedzieć? - zapytała Shey. -Jesteś oddaną, lojalną przyjaciółką, gotową w imię przyjaźni zrobić wszystko. Nawet nie spuszczać mnie z oka i nie odstępować na krok. - Uściślijmy: najpierw to ty nie chciałeś się ode mnie odczepić. Poza tym może nie jesteś taki odpychający, jak początkowo sądziłam. - Muszę przyznać, że poczyniłam podobne spostrzeżenia na twój temat. - To chyba powinniśmy mieć się na baczności - powiedziała Shey, uśmiechając się szeroko. - Bo jeszcze trochę, a staniemy się towarzystwem wzajemnej adoracji. - Nie wiem, czy to właściwe określenie - rzekł Tanner,