Nim jeszcze do niego dotarł, uderzyło go, że jego hałaśliwi przyjaciele zachowują się
tym razem dziwnie cicho. Wszedł do salonu i zamarł na widok gościa. - Najmilszy! - Lady Campion powitała go wystudiowanym uśmiechem, wyciągając ku niemu ręce. Alec zbladł. Przez chwilę nie wiedział, co robić. Potem zakipiał w nim gniew. Cóż ona, u diabła, tutaj robi? - Czy się nie cieszysz, że mnie widzisz? Głos ugrzązł mu w gardle. Już od dawna kontakty z baronessą wprawiały go w zakłopotanie. Czuł wtedy niesmak, zmieszany z poczuciem winy. Teraz jednak jej widok go przeraził. Jeśli dowie się o Becky... A, co gorsza, jeśli Becky dowie się o niej... Z największym trudem przełknął ślinę. Musi się opanować, bo inaczej wszystko przepadnie. Należało chronić Becky i usunąć stąd Evę. A najłatwiej się jej pozbędzie, kiedy ją ułagodzi. Nie wolno mu dopuścić, by zaczęła się czegoś domyślać. Eva Campion, od czasu gdy zdobyła nad nim władzę dzięki swoim pieniądzom, stała się niesłychanie zaborcza. Kiedy na wszelkie sposoby dawał jej do zrozumienia, że ich zażyłość należy uważać za zakończoną, Eva wkrótce narzucała mu się ponownie. Wiedział, że nie przyjęłaby z satysfakcją wiadomości o jego zaręczynach, w dodatku z dziewczyną znacznie młodszą i ładniejszą od niej. Jeśli się dowie o Becky, to wkrótce będzie o niej wiedziało całe towarzystwo, włącznie z Michaiłem Kurkowem. I nawet nie próbował sobie wyobrażać, co by powiedziała Becky, gdyby poznała prawdę. Zwłaszcza teraz. Pewnie zerwałaby zaręczyny. Nie mógł nic zrobić, póki Eva nie odejdzie. Miał jedynie nadzieję, że Becky posłusznie schowa się gdzieś. Do diabła! Powinien jej był o wszystkim powiedzieć wcześniej. Nie potrafił się jednak do tego zmusić. Eva, która szarogęsiła się w salonie, jakby należał do niej, budziła w nim wzrastający gniew. Koniecznie musi się jej pozbyć, zanim ta nędznica zdoła wszystko zniszczyć. Jak śmiała tutaj wtargnąć? - Czemu zawdzięczam twoją wizytę, milady? - Czy tak się wita dobrą znajomą? - Eva podeszła do niego i nadstawiła mu uróżowany policzek do pocałunku. Alec cofnął się odruchowo. - Ach, co za brak względów! - upomniała go z pełnym wyższości uśmiechem i lekko uderzyła złożonym wachlarzem po ręce. - Brakowało mi cię. Dlaczego nie zatrzymałeś się na Black Lion Street wraz z twoimi niemądrymi przyjaciółmi? Co, znów jesteś w złym humorze? Powinnam to była przewidzieć. Robisz się wtedy taki pociągający! - Uszczypnęła go żartobliwie. - Czego chcesz? - Tego samego, co zawsze, mój miły. Ciebie! - Eva zaniosła się głośnym śmiechem. - Wybierasz się, rzecz jasna, na bal u Lievenów? Potrzebuję eskorty. Przyjdź po mnie o dziewiątej. Alec wpatrywał się w deseń dywanu, z trudem opanowując chęć wyrzucenia jej za drzwi. - Myślałem, że masz... nowego przyjaciela. - Ach, młodego Jasona? - Eva zatrzepotała wachlarzem i westchnęła. - Nie. On był dobry jedynie... na przystawkę. Ty za to... - Wyciągnęła się na wyściełanej sofie, krzyżując stopy. - Jesteś potrawą dla smakoszy. Wygięła grzbiet z wdziękiem kota, a potem wskazała mu miejsce obok siebie. Alec nadal stał bez ruchu. - No, siądź przy mnie - zachęciła go. - Jesteś mi to winien! - Może sobie przypominasz, że już uregulowałem swój dług. - To ja rozstrzygam, czy został uregulowany. No, chodź! Czy nie tęskniłeś za mną ani trochę? Czemuż ona mówi do niego, jakby był dzieckiem albo ulubionym pieskiem? Jakim cudem udało mu się wytrzymać z nią przez tyle tygodni? No cóż, jeśli nasłani przez lichwiarza z East Endu obwiesie, grożą komuś, że zrobią z niego trzebieńca, gdyby nie spłacił długu, to wiele można znieść!