szczeniak pomeranian
i niepostrzegalnej adaptacji Laury pod dachem Tannerów nabrał rozpędu. Nie można było się ruszyć, żeby nie napotkać czegoś, co by nie świadczyło jawnie o obecności dziecka w domu. Kolejna wizyta w mieście zaowocowała nowym kojcem, który stanął na poczesnym miejscu w bawialni. Zabawki i gryzaczki były wszędzie, zawsze pod ręką, gdy trzeba było czymś zająć uwagę małej. Na podłodze w gabinecie leżał kolorowy koc w zwierzątka. Najbardziej zdumiewające było to, że to Ash osobiście mnożył dziecięce utensylia. Po każdym wyjeździe do miasta wracał z jakimś prezentem dla Laury: a to przywiózł misia, z którym miało się jej milej zasypiać, to gumową grzechotkę w kształcie kości, to znowu książeczkę z obrazkami wyklejanymi materiałami o różnej fakturze. Maggie obserwowała jego poczynania i modliła się w duchu, by sprawy toczyły się dalej w tym, jakże pożądanym kierunku. Któregoś wieczoru właśnie zanosiła do niebios modły w podobnej intencji, kiedy z proszalnego natchnienia wyrwał ją dzwonek u drzwi. Myła naczynia, więc tylko 114 nadstawiła ucha, niepewna, czy Ash otworzy, ale nie reagował. Szybko wytarła dłonie i wyszła do holu. Kiedy otworzyła, zobaczyła na progu dostawcę. Zmierzyła go zdziwionym wzrokiem. - Trochę późna pora na dostawę. - To delikatna rzecz. - Spojrzał na fakturę. - Zamówienie na nazwisko Ash Tanner. Trzeba tylko podpisać. Ponieważ Ash nie zareagował na dzwonek, Maggie doszła do wniosku, że jest zajęty i nie chce, żeby mu przeszkadzać. - Wystarczy mój podpis? Dostawca podał jej klip z fakturą. - Mnie bez różnicy. Byle szybko. Maggie podpisała i podniosła głowę, zaintrygowana. - A co to za przesyłka? - Na mój gust za głośna. Głupi kundel piszczał mi przez całą drogę. Maggie wybałuszyła oczy. - Nic nie wiem o tym, żeby pan Tanner zamawiał psa. Jest pan pewien, że nic nie pomylił? Dostawca puknął kilka razy palcem w klip z fakturą. - Stoi czarno na białym: Ash Tanner, Tanner's Crossing, Teksas. - Adres się zgadza, owszem. - Maggie, zbita z tropu, przygryzła wargę i niepewnie zerknęła pod nogi dostawcy. - To duży pies? Dostawca prychnął w odpowiedzi i zbiegł z ganku. - To zależy... Chłopak otworzył boczne drzwi furgonetki i zniknął w środku. Kiedy wyłonił się z powrotem, uginał się pod 115